Zenit Sankt Petersburg – FK Rostów 25.11.2018

Ogrzewany teatr

Sprawdzam! Pół roku po zakończeniu mundialu wracam do Rosji, by zobaczyć co się zmieniło od tamtej pory. Poza tym, że jest mniejszy tłok i mniej policji na ulicach, to wiecie co się zmieniło? Nic! Co to znaczy nic? To znaczy, że: drogi dalej się budują, ludzie mają do nas taki sam stosunek, a stadiony dalej przypominają twierdze, na których masz swobodę ruchu mniejszą niż na lotnisku. Myśleliśmy, że względy bezpieczeństwa w Rosji to tylko szopka na potrzeby Mundialu. Nic bardziej mylnego.

 

Tym razem odwiedzamy Sankt Petersburg, drugą stolicę Rosji, położoną nad rzeką Newą na 42 wyspach między największym europejskim jeziorem Ładoga, a morzem Bałtyckim. Miasto nazywane obok Amsterdamu, Wenecją północy, łączy wszystkie wyspy 396 mostami.

 

Choć o połowę mniejszy od Moskwy, jest dużo ciekawszy i piękniejszy, Piter bo tak nazywają go Ruscy, słynie z mostów zwodzonych. Ich otwieranie i zamykanie zawsze cieszy się dużym zainteresowaniem i nie powiem… robi wrażenie.

 

To miasto carów i kulturowa stolica kraju spełniająca podobną funkcję jak u nas Kraków. Duch imperializmu carskiego jest tu dalej żywy na każdym kroku, szczególnie w posiadłościach, których jest tam co niemiara. Zwiedzając carskie hacjendy zrozumiałem co to znaczy bizantyjski przepych.

 

W jednej z rezydencji znajdowała się legendarna bursztynowa komnata, w innej car zrobił sobie ogród ze złotymi fontannami i widokiem na Bałtyk.

 

Z Petersburga pochodzą też słynne jajka Faberge, które car wręczał swoim ziomkom. Mimo, że powstały 120 lat temu, to ciągle są zachowane w bardzo dobrym stanie. Miasto bronią dwie wielkie twierdze, porównywalne do twierdzy Modlin.

 

Wreszcie w samym centrum na turystów czeka Ermitaż czyli jedno z największych muzeów na świecie, posiadające dzieła najsłynniejszych artystów.

 

Położenie miasta daleko na północy sprawia, że możemy w czerwcu obserwować tutaj zjawisko białych nocy. Oznacza to, że przez kilka tygodni robi się ciemno tylko na chwilę, a przez całą noc jest jasno choć nie widać słońca. My byliśmy w zimę, dlatego mogliśmy zaobserwować zjawisko czarnych dni. Nie jest ono tak widowiskowe jak białe noce. Jasno robi się koło 9-10 i jest tak do 16-17 kiedy znów jest ciemno.

 

O tym wszystkim przeczytacie w przewodnikach, więc nie ma sensu tracić na to więcej czasu. Jest jedna rzecz warta uwagi, której w nich nie znajdziecie…. to Zenit Sankt Petersburg. Jeden z największych klubów w Rosji zarówno pod względem kibolskim jak i sportowym. Jedyny, który przełamał hegemonie moskiewskich drużyn i może rywalizować z nimi jak równy z równym. Największym sukcesem Zenitu jest zdobycie Pucharu UEFA w 2008 roku, po za tym cztery razy był mistrzem Rosji i raz ZSRR, osiem razy stawał na podium, puchar Rosji wywalczył 3 razy i raz puchar ZSRR. Szczególnie ostatnia dekada obfituje w pasmo sukcesów. Właścicielem Zenitu stał się Gazprom, a też prominentnym politykom zaczęło zależeć na jego sukcesach.

 

Ruch kibicowski na Zenicie powstał w lipcu 1980 roku, w czasach gdy miasto nosiło nazwę Leningrad, dlatego jedna z grup tak się nazywa. Przyczyną powstania była zazdrość. Kibice Zenitu piszą, że pierwszym impulsem był przyjazd w 1979 roku zorganizowanej grupy Spartaka, który zrobił na nich spore wrażenie. Kolebką ruchu jest stary stadion Pietrowski. Do tej pory ta tradycja jest bardzo żywa. To klub o bardzo osobliwym i raczej niespotykanym nigdzie indziej klimacie dopingu, o czym więcej napiszę już za chwilę.

 

Kibice rosyjscy otwarcie manifestują swoje przekonania, toteż w 2011 roku wystosowali oświadczenie, w którym domagają się od klubowych władz, by w drużynie grali tylko biali zawodnicy oraz by nie zatrudniać pedałów. Przede wszystkim Rosjanie oraz bracia Białorusini i Ukraińcy, w dalszej kolejności piłkarze z pozostałych krajów byłego ZSRR, następnie kuzyni Słowianie, na samym końcu reprezentanci reszty Europy. Kibice w oświadczeniu zaznaczyli, że wcale nie są rasistami, oni po prostu chcą kultywować tradycję. Petersburg jest największym miastem na północy świata, daleko ma do Afryki, Azji, Australii czy Ameryki Północnej, tak się tłumaczyli . Władze klubu nic sobie nie zrobiły z tego apelu i chwilę później Zenit kupił Brazylijską gwiazdę Hulka.

 

Tak wielki klub posiada kilka grup kibolskich. Jedną z największych jest Landscrona, która właśnie wystosowała tą petycję. Inne grupy to Sektor 33 – zwany tez Weterani , Newski Front, który sam założył drużynę piłkarską i grają w niższych ligach lokalnych. Inne grupy to Leningrad, Jolly Newski i Snake Firm.

 

Ciekawą grupą jest Music Hall słynąca z propagandy w internecie, na ustawkach wszyscy są ubrani w specjalne czarne koszulki z napisem ”Jeden przeciw wszystkim”. Poniżej załączam jeden filmików wysokiej rozdzielczości, nakręcony przez nich za pomocą drona.

 

Zgód w Polskim rozumieniu tego słowa Zenit nie posiada, kos owszem i to bardzo dużo. Każdy kibic z Moskwy jest persona non grata. Najbardziej znienawidzony jest Spartak nazywany świniami. Po za tym pogardzane i lekceważone są niesłowiańskie kluby Rosji, a więc Anży Machaczkała, Rubin Kazań, Terek Grozny i wszystko co jest z Kaukazu.

 

Na co dzień miejscem, w którym można spotkać kibiców Zenita jest bar SBG25.

Chuliganka Zenita ma się nieźle, bójek z moskiewskimi klubami nikt nie zliczy, w ciągu ostatnich pięciu lat jednym z największych numerów był podpalenie przez kibiców części stadionu FK Tyumen z Syberii oddalonego 2500 km od Petersburga. Zenit przegrał z tym trzecioligowcem w Pucharze Rosji.

 

W Sankt Petersburgu jest jeszcze Dynamo, klub o trzy lata starszy od Zenitu, który też ma swoich kibiców. Jakieś 15-20 lat temu kibice Zenita zabili fana Dynamo. Samo Dynamo bujało się ostatnio w niższych ligach, co przełożyło się też na formę kibiców. Ostatecznie nie wiem co się z nimi teraz dzieje, ponieważ w ubiegłym roku przez zagrywki biznesowo-polityczne licencja Dynama powędrowała do Soczi. Oficjalnie Dynamo Petersburg zamienił się w PFK Soczi. Kibice Zenitu mówią, że jeżeli w Petersburgu widać jakąś literkę „D” to znaczy, że Zenit osiągnął dno. Nam udało się zobaczyć jedną.

 

Chodząc po mieście i szukając kibolskich śladów, pierwszych kibiców spotkaliśmy dzień przed meczem i nie byli to fani Zenita, tylko goście, którzy chodząc z szalikami oglądali dzieła sztuki w Ermitażu.

 

W dniu meczu, półtorej godziny przed spotkaniem, wszystkie stacje metra wypełnione są już piknikami w szalikach i czapeczkach. Z pociągów wylewa się niebiesko-granatowo-biały potok rodzin z dziećmi, dziadków, ale też nie małe grupy młodzieży. Proporcje są tu raczej odwrócone. Nigdzie indziej nie widziałem tylu rodzin. W okolicach stadionu widać pełno drobnych handlarzy z pamiątkami klubowymi, którzy sprzedają akcesoria z worka, co bardziej obrotny dorobił się już wózka. To jakaś plaga, stali co kilka metrów na bardzo dużej przestrzeni.

 

Sporo policji zabezpieczało ten mecz, co dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że grają ze sobą dwa całkowicie neutralne ekipy. Ich liczba to duża przesada, choć odnoszę wrażenie, że stoją tylko pro forma. Nie mają tarcz, stoją co kilkadziesiąt metrów w dwuszeregu, ale to raczej luźny szyk. Noszą na głowach czapki uszatki jak za komuny, pod względem ubioru nic się nie zmieniło. Chociaż nie… fury też się nie zmieniły, dalej jeżdżą starymi Kamazami.

 

Stadion Kriestwowski jak potocznie mówią na niego kibice został zbudowany specjalnie na mistrzostwa, mieści lekko ponad 64 tyś kibiców. Przypomina statek kosmiczny, który ma zaraz odlecieć. Nie wiem czy to świadomy zamysł architekta, czy wyszło tak przez przypadek, ale robi wrażenie.

 

Wejście na stadion niczym nie różni się od tego co przerabialiśmy na Mundialu. Dalej jest kilka punktów kontroli. Najpierw bilet, później bramki z wykrywaczem metali, następnie skanerem prześwietlane są torby i plecaki, jeszcze w dodatku na stadionie sprawdzają czy wchodzisz na właściwy sektor.

 

Jakby tego było mało gdy łamiesz regulamin, szybko podchodzi do ciebie steward i zwraca uwagę, że wstałeś, że komuś zasłaniasz, że za długo stoisz na schodach, każą ci szybko siadać na swoje miejsce. Masakra! Całkowicie zabija to przyjemność z oglądania meczu. W tym miejscu najpełniej zgadzałem się hasłem Against Modern Football. To pierwszy stadion gdzie przez cały mecz musiałem siedzieć w jednym miejscu. Nigdzie nie można wejść, wszędzie chcą bilet i mówią Ci co wolno, a czego nie.

 

Stadion nie dość, że leży na wyspie to jeszcze, na samej jej krawędzi. Na dworze od strony morza hulał wiatr i padał śnieg, dodatkowo temperatura poniżej zera. Perspektywa marznięcia w tych warunkach nie napawała nas optymizmem.

 

Po sforsowaniu wszystkich zabezpieczeń, gdy wreszcie usiedliśmy na swoich miejscach ku naszemu zdziwieniu okazało się, że stadion jest w całości ogrzewany. Nie tylko korytarze i całe zaplecze było szczelnie zabudowane, ale dach został zamknięty i ogrzewano również trybuny tak, że czuliśmy się jak na wielkiej hali. Temperatura była tak wysoka, że można było chodzić w krótkim rękawku. Dopiero po jakimś czasie uświadomiliśmy sobie, że Gazprom jest sponsorem Zenitu, a stadion oficjalnie nazywa się Gazprom Arena. W takim wypadku nie mogłoby być inaczej, wielką ujmą dla oligarchów byłoby, gdyby na stadionie było zimno.

 

To wielki plus i naprawdę miłe zaskoczenie. Kolejnym zaskoczeniem był sam widok młyna Zenita. Na dolnym piętrze zebrało się około 2800-3000 chłopa, ubranych w niebieskie koszulki. Na górnym piętrze było jeszcze około 800 osób, dla których prawdopodobnie zabrakło miejsca na dole. Górna trybuna podłączała się do dopingu i stanowiła integralną część młyna. Z daleka wydawało nam się jakby na dole siedzieli tylko starsi kibice w wieku nie mniejszym niż około 25-30. Na górze siedzieli raczej młodsi w wieku szkolnym.

 

Na środku młyna zamiast gniazda prawdziwa scena, a na niej dziesięć bębnów, dwa puzony, dwie waltornie, trąbka, saksofon, talerze i Bóg wie co jeszcze. Dodatkowo jeszcze cztery bębny były rozmieszczone w kilku miejscach na dole sektora. Istna orkiestra. Momentami zastanawialiśmy się czy jesteśmy na meczu czy na koncercie. Później dowiedzieliśmy się, że Zenit właśnie z tego słynie, orkiestra jest nieodłącznym elementem dopingu od wielu już lat. Poniżej przedstawiam filmik z czasów kiedy jeszcze grali w okrojonym składzie na starym stadionie.

 

Na sektorze jest jeszcze kilka mniejszych gniazdek, czyli małych podeścików na jedną, max dwie osoby. Nie widziałem jednego głównego prowadzącego doping. Zauważyłem jak w kilku strategicznych miejscach trybuny, na tych podwyższeniach stoją kibicie, którzy zagrzewają swoją część sektora do dopingu. Przez cały mecz usiłowałem znaleźć, kto zarzuca przyśpiewki i z jakiego miejsca to czyni. Bezskutecznie. To kolejny element tutejszego klimatu. Prowadzących jest kilku i zaczynają pieśni z różnych miejsc, zapodając temat najbliższym kibicom, a ci zarażają dopingiem resztę sektora. Mimo wielu instrumentów nie było żadnego nagłośnienia, żadnego mikrofonu, głośników czy megafonu. Wiadomo, żadna orkiestra w filharmonii nie używa sprzętu.

 

Z przodu i z tyłu sektora zawieszone były wielkie transparenty, początkowo myśleliśmy, że zwiastują oprawę. Wnieść piro przy takiej kontroli można tylko na jakimś patencie, podrzucając je gdzieś przed dniem meczowym. Wiem, że na tym stadionie już coś odpalano. Nie mniej, nie podejrzewałem tego tym razem. Myślałem, że będzie choćby sektorówka. Tymczasem nie było nic. Z przodu młyna był wielki napis Wiraż 1980 co odnosi się do nazwy trybuny, na której na starym stadionie był prowadzony doping. To też petersburska tradycja, na meczach domowych od pewnego czasu nie wiesza się flag, tylko transparenty podobno najdłuższe w Rosji, albo wspominany Wiraż albo hasło: „Nasze imię to Zenit Sankt Petersburg”, tradycyjne flagi przeważnie wiszą na wyjazdach. Choć w tym meczu gospodarze na transparencie wieszają cztery małe flagi, które w trakcie meczu były kilka razy przewieszane.

 

Sam widok młyna w zestawieniu z ogrzewaniem robił wielkie wrażenie, ale na tym koniec. Biorąc pod uwagę jego liczbę, blaszany zamknięty dach, którego konstrukcja jest dużo masywniejsza niż na stadionie Lecha, sam doping kibiców i gra orkiestry stały na słabym poziomie. Tak naprawdę w czasie całego meczu konkretnie krzyknęli tylko raz, ale przyznaje, że z taką siłą, aż coś w środku człowieka się poruszyło.

 

Mimo wszystko kibice bawili się chyba dobrze, tylko cicho. Dopingowali bez przestojów przez cały mecz. Nie udało im się jednak ani na moment porwać całego stadionu. Machali rękami, szalikami i flagami na kiju, zabrakło Szkocji, czy Lambado, ale tańczyli pogo w kilku miejscach młyna, część osób cały mecz dopingowała bez koszulek. Dopingowali z podziałem na lewą i prawą część sektora oraz górę i dół, świecili telefonami i oczywiście cały czas grała muzyka.

 

Gościom można pogratulować tego, że byli. Z Rostowa do Sankt Petersburga jest około 1800 km dla porównania dodam, że to tyle co z Lublina do Lionu we Francji. Kibice gości nie przyjechali razem zorganizowanym transportem, tylko każdy podróżował na własną rękę. Najczęściej samolotem. Sektor lotnictwa wewnętrznego jest w Rosji bardzo rozwinięty. Podróż samochodem zajmuje około doby. Na wyjazdy zatem udają się tylko najwytrwalsi. Wszyscy spotykają się dopiero na sektorze gości. Pod stadion fani Rostowa wbijają bez żadnych obaw.

 

Podchodzą małymi kilku osobowymi grupkami, odziani w swoje barwy. Idąc pod prąd mijają rzesze kibiców Zenita, którzy w ogóle nie zwracają na nich uwagi. Ciężko oszacować liczbę gości. Na oko wyglądali na mniej więcej 130-180 osób. W pierwszej połowie stali za żółtą flagą lub transem, który w przerwie zniknął.

 

To tyle z Sankt Petersburga, do zobaczenia następnym razem.

guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments