Warta Sieradz – ŁKS Łódź 07.05.2016

Relacja Kibica ŁKS-u:
Delegat UEFA, płomienie, komisja specjalna, broń gładkolufowa i armatka wodna w tle, czyli nasza wesoła grupa wyjazdowa nawiedza Sieradz.

My jednak ruszamy na delegację do Sieradza w ok. 280 osób wspierać ŁKS w III-ligowych utarczkach. Trasa szybka i bez postojów. Lądujemy na parkingu przy stadionie z dużym zapasem czasowym. Okolica przy stadionie z bardzo ładnym parkiem i dziwnymi spacerowiczami. Najwięcej bowiem odwiedzających ten park osób jest w mundurach, kaskach i kominiarkach. Park w Sieradzu jest najbezpieczniejszym parkiem w tym momencie w Polsce. Wejście na stadion ciągnie się niemiłosiernie, słońce grzeje, „kaski” się pocą, ludzie się denerwują. W końcu wejście na sektor. Stadion kameralny. Z wyglądu podobny zupełnie do niczego.

Podczas rozwieszania flag pojawia się nagle znikąd, „z dupy” (jak bramka „ełksy” na 2-0) jakiś typ i coś ględzi w kierunku „flagujących”. Leci info, że to jakiś delegat UEFA. Przyglądamy mu się dokładniej. To jednak nie zwiadowca z Zurychu. Zarośnięty, brzuchaty gościu w wieśniackich okularach słonecznych przesłaniających mu gębę ma plakietkę ochroniarza. „Zakazuje” po cichutku wieszania flag, ze względu na „zasłanianie widoczności”. Nie wiadomo, o co mu chodzi. Chyba o utrudnianie filmowania nas przez innego grubasa naprzeciwko „klatki”. Generalnie zostaje olany. Ale natręt to natręt. Nagabuje dalej i leci z tą swoją mantrą. Zostaje więc grzecznie poinformowany, że jego polecenia są, delikatnie mówiąc, absurdalne. „Bambaryła” nie daje za wygraną i posuwa się do najgroźniejszego argumentu – „kierowniczka” (kierownik?) powiedziała, że nie wolno”. Wtedy już dostał konkretną odpowiedź, że jego kierowniczka (kierownik?) może jedynie „possać dzidę” któremuś z chłopaków, na co część męskiej ekipy z sektora chętnie by przystała. „Rocky” szybko przekalkulował, że jest w klatce sam z prawie 300-osobową wyjazdową załogą ŁKS, więc rzucił w biegu „macie 5 minut” i zniknął jak kamfora. 5 minut na co? Na ściąganie spodenek? Nie wyjaśnił. Nie został jednak zapomniany. W II połowie „Kula” i jego kierownictwo zostaje pozdrowiony gromkim okrzykiem: „Ochroniarze! Ch… wam w twarze!”.

Mimo, że miejscowi (w sile ok. 100 osób i 6 rowerów) nie wystawili żadnego młyna i w spokoju opalali się za 5 zł od łebka na krzesełkach, to naszą uwagę przykuł jakiś młodzieżowiec na trybunie gospodarzy. Żar leje się z nieba. Słońce praży. Nikomu nie za bardzo chce się otworzyć gębę do śpiewania, a tam klient cały czas macha szalem i wrzeszczy. W kółko. Bez żadnych przestojów. Centralnie wywija barwami jak Wołodyjowski szablą. I śpiewa. I młóci powietrze jak Boryna zboże. I śpiewa. Nie wiadomo, czy on się w ten sposób chłodził, czy wpadł w jakiś „szał bojowy”. Machał z prędkością wentylatora chłodnicy w subaru po rajdzie Dakar. Jeszcze po końcowym gwizdku „wirował” i śpiewał dziękując za walkę (czy za Warkę?). Szacun. Idealny przykład na to, że młyn można stworzyć w pojedynkę, bez względu na warunki. Doszliśmy do wniosku, że zanim „wiatrak” doszedł do domu, powybijał jeszcze kilka szyb w samochodach tym szalem.

Ze względu na dosyć leniwą atmosferę tego widowiska, doping nie stoi na jakimś bardzo wysokim poziomie. Nie zabrakło jednak flagowego songa Jazda z k.rwami, przeplatanego z Żądni krwi ŁKS czy pozdrowieniami w kierunku „żółwi” i towarzystwa sportowej reanimacji zza miedzy. Dużo ożywienia wprowadziła oprawa i piro. Zrobiło się jeszcze bardziej gorąco i duszno. Dym buchał jak z komina, śpiew roznosił się wesoło i zrobiło się tak jakoś „stroboskopowo”. Kiedy opadły emocje (razem z kłębami dymu) na widoku ukazał się oddziałek „kasków” z bronią na gumowe kulki i armatka wodna. Ponapinali się trochę i to by było na tyle. Poszły pewnie potem dalej grasować po parku albo polować na kaczki, zuchy.

Po opuszczeniu przez nas sektora okazało się, że brakuje jednego krzesła. Ślad po nim zaginął, tzn. ślad po nim pozostał, ale niewielki. Było i wyparowało. Nikt go nie wyniósł, nikt go nie wykręcił. Prawo Optima: było i ni ma. Wersji tego zjawiska było kilka, ale najczęściej pojawiające się w pomeczowych komentarzach były dwie:

a) podobno się spaliło (przecież było gorąco),
b) znaleziono tam ślady brzozy czy jakoś tak.

Sprawa niby błaha, ale… Zaraz przy wyjściu zawinięto chłopaka od nas w tej sprawie. Po paru minutach pojawiła się grupa bardzo, ale to bardzo poważnych panów, którzy udali się na miejsce katastrofy i przystąpili do oględzin i zabezpieczania śladów. Wyglądali jak komisja Warrena po zabójstwie Kennedy’ego. Czekali pewnie na przybycie specjalistów z laboratorium kryminalistyki, psy tropiące albo samego Antoniego M. Teraz będzie biadolenie w sieradzkim MOSiRze o jedno biedne, zaginione żółte krzesełko i żmudne podliczanie kosztów pod kierunkiem stada „krzesełkowych” specjalistów.

Żegnamy Sieradz w otoczeniu pięknych okoliczności przyrody w wesołej atmosferze. Powrót do Łodzi sprawny i szybki. Do następnego. Jak Bóg i Komisja pozwoli.

ŁKS Łódź

video:

guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments