Czarnogóra – Polska 25-29.03.2017

„Wyjazd inny niż wszystkie” – czyli wyprawa kilkuosobowej ekipy z Lubelszczyzny na mecz Polaków w Czarnogórze. Zachęcamy do zapoznania się z obszerną relacją z 5-dniowej wycieczki, chłopaki zwiedzili belgijskie Charleroi zalane przez imigrantów, stadion RSC Charleroi występującego w belgijskiej Ekstraklasie i dowiedzieli się co nieco o środkach transportu. Kulminacyjnym miejscem wycieczki była Podgorica, gdzie Polacy rozgrywali mecz z reprezentacją Czarnogóry. Oprócz samej relacji z meczu i informacjach stricte kibicowskich pojawiły się również wzmianki o samej kulturze Czarnogóry, tyle w gwoli wstępu. Zapraszamy do lektury.


WYJAZD INNY NIŻ WSZYSTKIE

Burza mózgów w jaki sposób dotrzeć do Czarnogóry zaczęła się już w grudniu. Początkowo pod uwagę braliśmy tylko busa. Wśród nas był pewien Ziomek, który za punkt honoru postawił sobie, by było inaczej. Zaczął podsuwać nam coraz to ciekawsze propozycje tańszych, wygodniejszych i szybszych połączeń. Rozważaliśmy różne warianty np. Polskim Busem do Berlina dalej samolotem do Belgradu, a stamtąd pociągiem do Podgoricy albo samolotem do Bari z stamtąd promem do Baru i z Baru pociągiem do Podgoricy. Ostatecznie polecieliśmy do Podgoricy w sobotę samolotem przez Charleroi, a wracaliśmy w środę przed Londyn za około 380 zł.


Belgia – Charleroi

 

Wychodząc z samolotu w Belgii strasznie waliło kałem, śmieliśmy się, że to gnijąca cywilizacja zachodu tak śmierdzi. Pod względem architektury śródmieście daje radę, mimo że co trzeci lokal jest zabity dechami. Kiedyś było tu kilka fabryk, które zbankrutowały, dlatego część miasta wygląda gorzej niż nasze tereny FSC na Mełgiewskiej. Miasto można porównać do Wałbrzycha, a na pewno jest gorzej niż w Radomiu.

 

Największym problemem są jednak ludzie. Charleroi to miasto, w którym Belgowie nie są już gospodarzami. Postanowiliśmy zwiedzić ten burdel. Po drodze przypadkiem znaleźliśmy się na dzielnicy imigrantów, gdzie przez moment byliśmy jedynymi białymi. Na co drugim szyldzie pisze halal, na co trzecim napisy nie były ani po francusku, ani po niemiecku, ani nawet angielsku tylko po arabsku tymi dziwnymi znaczkami. Oczywiście wszyscy dziwnie się na nas patrzyli. Faceci z brodami noszą arabskie czapki. Na ulicach młode arabskie kobiety z zamaskowane chustami prowadzą po minimum czworo dzieci, a stare białe kobiety idą same albo prowadzą jedno dziecko. Kolorowi migranci jeżdżą lepszymi samochodami niż biali Belgowie. W kościołach stoją jakieś dziwne kioski, niektóre ołtarze są odgradzane płytami wiórowymi.

 

Wchodząc do pustej stacji metra doznałem szoku. Nie dlatego, że pierwsze co zauważyłem to biały pusty pakiet tylko dlatego, oni nazywają metrem zwykły tramwaj, który ma kilka stacji pod ziemią. Mimo to i tak mają więcej linii niż Warszawa… aż 4, jak na miasto mające około 204 tyś mieszkańców to sporo.

 

Odwiedziliśmy stadion RSC Charleroi (Belgijska Ekstraklasa) oklejając go ze wszystkich możliwych stron wlepkami Motoru. Stadion brzydki i stary aż dziw bierze, że w 2000 odbywało się tam EURO. Jedna trybuna to blaszak niczym TESCO, inna wygląda jak prowizorka, którą w każdej chwili można złożyć. W okolicy dużo wlepek niemieckich ekip oraz FC Basel, Olympiku Marsylia, znaleźliśmy też dwie wlepki Legii.


MECZ: Czarnogóra – Polska 28.03.2017

W niedzielę na lotnisku tuż przed wylotem do Podgoricy spotykamy bardzo wielu Polaków. Śmiało można powiedzieć, że samolot był nasz.

 

Zaraz po przylocie polecieliśmy na miasto, by szukać biletów (brakowało nam dwóch sztuk). Umówiliśmy się z Chełmianką w jakimś barze. Gdy dojechaliśmy do centrum okazało się, że CH stoi schalotwana przez psów pod stadionem. Razem zaczęliśmy szukać biletów. Psy bez spiny, tubylcy tak samo, nawet nic do nas nie krzyczeli. Stadion mimo, że większy to klimatem przypomina Zygmuntowskie.

 

Wejście na sektor wygląda jak wejście do klatki w bloku. Żadnych kołowrotków, kamer, nawet dowodów nie sprawdzali. Samo wejście na stadion bardzo sprawne, mimo dosyć szczegółowego pyrania. Niektórym kazali nawet ściągać buty, zabierali butelki oraz wszystkie zapalniczki. Jednak gdy znaleźli piro nie robili lipy, kazali zostawić w depozycie, którym był kubeł na śmieci. Na stadionie widać było jeszcze kilka wlepek Śląska sprzed czterech lat gdy grał, tam swój mecz z Buducnostem.

 

Czarnogóra ponieważ jest wewnętrznie skłócona (na część pro czarnogórską i pro rosyjsko- serbską), wystawiła dwa młyny. Nasz sektor gości był na tej samej trybunie co drugi mniejszy młyn, który na początku meczu zrobił oprawę (czerwono-żółte pasy materiału).

 

Co chwila dochodziło do wymiany uprzejmości między nami. Tamci krzyczeli Rossija my zaś Ruska Ku….wa aeeaeeao oraz Ria! Ria! Hunagaria!!! Kilku małolatów zaczęło jeszcze przed meczem telepać dzielące nas ogrodzenie. Zabawa jednak szybko się skończyła, ochrona rozpyliła dużo gazu, a po chwili wjechały psy, które odsunęły czarnogórców od ogrodzenia. W przerwie meczu spalono szal Czarnogóry.

 

Nasz doping raczej tragiczny, choć pierwszy raz od dawna był zorganizowany. Prowadzący (z Gwardii Koszalin) mimo, iż bardzo się starał to nie zdobył posłuchu wśród przyjeżdzających na piknik Januszy, którzy z wymalowanymi mordami, od stóp do głów ubranych w barwy, zajęli miejsca w centrum sektora.

 

Doping Czarnogórców też bez rewelacji. Początek meczu należał do nich, później było co raz słabiej. Rwany, cichy, nie było widać tej bałkańskiej pasji. Przebudzili się tylko po strzeleniu gola oraz chwilę przez końcem meczu. Jednak jak już zaczęli to miło było posłuchać jednej z ich pieśni.

 

Odpalono około 6-7 rac, poleciała jedna petarda. Tyle.

 

Szacun dla Chełmianki, która zaprezentowała się bardzo konkretnie, co chcę w tym miejscu podkreślić. Przyjechali busem tylko z jednym biletem, a weszli wszyscy, mieli ze sobą flagę i na dodatek podczas hymnu zadbali o piro.


Czarnogóra

 

Po meczu zostały nam jeszcze niecałe trzy dni do samolotu, wykorzystaliśmy to na zwiedzanie. Żeby nie zanudzać, opowiem w związku z tym tylko jedną historię.

 

Ponieważ nikt nie wiedział, o której będzie autobus do Budvy, gdzie mieliśmy kolejny nocleg postanowiliśmy te około 60 km przejechać stopem. Było nas 4 (w tym dwóch Motorowców i jeden fan Górnika Łęczna i jeden zaprzyjaźniony Ziomek z Arki Gdynia) dlatego podzieliliśmy się na dwie grupy, by łatwiej było złapać okazje.

 

Po przejechaniu połowy trasy zobaczyliśmy wielki korek. Zaczęliśmy wypytywać ludzi, czy jadą w naszym kierunku. Pytając jednego kierowcy, drugi wyskoczył z auta i powiedział, że nasz zabierze. Człowiek miał koło 35-37 lat. Przedstawił się, mówiąc: „English u mnie very bad, szkoły ja nie ucieściał. Ulica, kriminal, rabotajut, black biznesy, dziengi, many many, znajesz?”. Co chwila coś do nas mówił, rozmawialiśmy w czterech językach (po polsku, serbsku, rosyjsku i angielsku), gdy zapadała cisza telefonował do ludzi, a gdy kończył rozmowy, znowu nas zagadywał. Gdy już wyczerpaliśmy wszystkie tematy włączył techno na fula. Co chwila wciągał gluty, prawdopodobnie miał spływy… wyglądał jakby był naćpany.

 

Mówił: „meczu ja nie uwidzieł, koszykarka, rękarka, futbol pfe… pfe… pfe… Speed, motory, Valentino Rossi, formuła adin, Kubica to je to” Mówił, że „Crnagoora i Serbija to je bratko” Pytał się jaki u nas standard życia, jak z pracą i jak na naszym tle wygląda Czarnogóra. Stojąc w korku zaczął nam pokazywać pewne miasto Cetynie i mówił „ tu budziet good marihuana i kokaina, very good” odpowiadamy mu, że w Polsce też mamy dobre palenie, a on się pyta skąd? Gdy mówimy, że indoor on zaczyna się śmiać i włączą lampę koło lusterka w kabinie samochodu, mówiąc „ja znaju, ale wolim ze szuma (z lasu), tolka u nas policijskie strelajut wziiiii wzuu wrrrr…” wydając te dźwięki zaczął machać rękoma, a widząc, że nie czaimy o co chodzi mówi po angielsku „using dron”.

 

Na trasie Podgorica –Budva prowadzone są roboty drogowe, dlatego po drodze mijaliśmy pięć wahadeł. Roboty drogowe w tym kraju polegają na wyburzaniu i kruszeniu skał. W wahadle stoi się raz 20 min, a innym razem nawet godzinę. Po tym czasie przejeżdżają wszystkie samochody, które uzbierały się przez ten czas i znowu zamykają drogę. Naszemu kierowcy tak bardzo się spieszyło, że stał tylko na pierwszym wahadle, na kolejnych wjeżdżał mimo czerwonego światła. Było to o tyle niebezpieczne, że jechaliśmy wąską, krętą drogą, gdzie ledwo mieściły się dwa auta, po za tym co chwila były kruszone skały, które ekipy remontowe wywoziły ciężarówkami. Dodatkowo nasz kierowca pędził jak szalony, bo miał do zrobienia biznes w Budvie, a nie działał mu licznik.

 

W tym samym czasie dwóch naszych kompanów, którzy również jechali stopem tylko, że oddzielnie, też mieli przygodę w Cetynie. Czekając na stopa zaczęli rozmawiać z miejscowymi, którzy również byli na meczu. Opowiadali im o jakiś ganiankach z Polakami, nie chcieli jednak zdradzić szczegółów. My nic takiego nie widzieliśmy, ale podobno jakieś pojedyncze się zdarzyły. Słowiańska gościnność nakazuje uraczyć gości tym co ma się najlepsze. W tym przypadku było dokładnie to o czym mówił nasz kierowca.

 

Idąc na starówkę w Kotorze, przygotowałem solidny zapas wlepek. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy chcąc nalepić wlepkę Motoru nad Adriatykiem zobaczyłem, że tuż obok wisi już inna wlepka, a kawałek dalej kolejna, a w sumie na przestrzeni kilkunastu metrów było ich kilka. Okazało się, że nasi jadący z inną ekipą byli w tym miejscu jeszcze przed meczem.

 

Tuż przed odlotem wróciliśmy do Podgoricy. Jeszcze raz przeszliśmy pod stadion. Zaskoczyło nas, że w samym centrum w wielu miejscach widoczny jest Buducnost Podgorica. Po za grafami, widzieliśmy też liczne napisy na murach oraz malutkie proporce w furach. Sam stadion na co dzień pełni funkcje centrum rozrywki. Mieszczą się w nim liczne bary, restauracje, bukmacher, klub nocny, sklep sportowy, itp. Wejście na sektory znajdują się między tymi lokalami, dlatego wyglądają bardzo niepozornie.

 

Kilka obserwacji na temat życia w Czarnogórze:

  • Jadąc do Czarnogóry wydawało mi się, że jadę do 3 świata gdzie jest bardzo dziko i nie ma cywilizacji. Moje założenie okazało się nieprawdziwe. Jest to kraj zacofany, ale cywilizacja jest (mógłbym go porównać do Polski końcówki lat 90ych). Młodsze pokolenie może powiedziałoby, że jest dziko, dla mnie było po prostu swojsko.
  • Wszyscy Czarnogórcy mylą nas z Ruskimi. Gdy przedstawiamy się, że jesteśmy z Polski cieszą się i mówią: „Bratko slowianie”, lubią nas (bardzo mnie to zaskoczyło bo spodziewałem się wrogości). Ze starymi ludźmi bez problemu można porozumieć się mówiąc po Polsku lub Rosyjsku, z młodymi angielski rzadziej polski.
  • Nie ma zbyt wielu ciapatych, czarnych, brudasów czego też się spodziewałem, Czarnogórcy w większości są biali.
  • Co dziennie widzieliśmy samochody jadące bez rejestracji. Kierowcy dużo trąbią, często też widzieliśmy jak w trakcie jazdy otwierają okna i rozmawiają ze sobą blokując ulicę. Zatrzymują się wszędzie gdzie jest miejsce. Nie używają też kierunkowskazów.
  • Najczęściej widzianą marką samochodu jest golf I i II oraz Renault Clio, sporo jest nie produkowanego już od 26 lat Renault 5 oraz komunistycznej marki Yugo (coś jak Trabant) widzieliśmy też malucha. Luksusowych fur nie ma, ale dużo jest nowych aut wyższej klasy średniej.
  • Główne drogi są bardzo dobre.
  • Każdy dom, nawet najgorsza rudera ma klimatyzację, w żadnym nie ma za to centralnego ogrzewania.
  • Na przystankach PKS czy MPK nie ma rozkładów, przychodzi się na farta albo trafisz albo czekasz. Plusem jest jednak, że idąc ulicą jak machnie się ręką autobus zatrzyma się nawet w środku pola. Wsiadać czy wysiadać można wszędzie. Widzieliśmy jak mpk wysadzał ludzi stojąc na czerwonym świetle na środkowym pasie. Po za tym wszystko się spóźnia.
  • Taksówkarze nie mają taksometrów lub jak mają to nie włączają ich. Przed wejściem do fury ustalasz cenę targując się.
  • W sklepach nie ma sera żółtego, Czarnogórcy nie odkryli jeszcze razowego pieczywa, ani tego, że pieczywo może być krojone. Wszędzie do wyboru tylko jeden duży biały niekrojony bochen chleba. Wszystkie sklepy są czynne do 22. Czarnogóra żyje do późnego wieczora, bardzo tłoczno jest na ulicach.
  • W samej Podgoricy oraz okolicznych wioskach jest dosyć tanio, natomiast w nadmorskich kurortach dużo drożej niż w Lublinie. Za narodową potrawę w jednej z lepszych restauracji w środku stolicy płacimy 3€ w spelunie na wsi pod Podgoricą 2,5€ w Budvie 6€ a w Kotorze 9€. Jedna pomarańcza w Kotorze kosztuje 0,80€ a w Podgoricy 0,06€
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments