Ignacy Czwartos jest wybitnym malarzem, który zaszokował politycznie poprawne środowisko artystyczne malując swoje autoportrety w szaliku Korony Kielce. W Koronie grał i kibicował jej w podstawówce, potem wyemigrował z Kielc, a po wielu latach wrócił na jej stadion z synami.
Może on być ciekawostką dla kibiców Korony, bo malarz opisuje lata 70., gdy w miejscu obecnego stadionu Korony był stadion Błękitnych – milicyjnego klubu. Sam mieszkał po drugiej stronie ulicy, ale nie podjął treningów w milicyjnym klubie. – Instynkt albo Opatrzność Boża spowodowały, że nie wylądowałem w Błękitnych, tylko w Koronie, chociaż grała klasę rozgrywkową niżej – opowiada dziś.
Jako kibic z podstawówki zapamiętał pieśń o tym, że „Błękitni to milicyjny klub i za to ch…a w dziób”. Mecze Błękitnych obstawiało ORMO, czyli Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej. Przyszły znany malarz na terenie obecnego stadionu Korony zrywał jabłka i mirabelki, ale także zbierał wraz z kolegami tzw. „fajans”, czyli butelki, czemu towarzyszyła pieśń:
Fajans, fajans, dobra rzecz
Za fajansem trzeba biec
Od śmietnika do śmietnika
I już mamy pół patyka
Z Kielc wyjechał pod skończeniu podstawówki, gdyż jego ojciec, nauczyciel i rzeźbiarz ludowy zaczął pracę w Poznaniu. Skończył studia plastyczne, potem trafił do Krakowa, gdzie stał się znanym malarzem, szefem Otwartej Pracowni.
Jednak gdy nastoletni synowie zaczęli go pytać, czy kibicuje Wiśle, czy Cracovii, odpowiedział: Koronie Kielce. I od 2005 r. zaczął wraz z synami przyjeżdżać na każdy mecz Korony do Kielc. Władze zaproponowały mu miejsce w loży VIP, jednak uznał je za nudne i zaczął przychodzić do młyna. Z tyłu, z boku, skromnie, nie znając nikogo z młodszej przeciętnie o dwa dziesięciolecia ekipy.
Dlaczego zaczął malować swoje kibicowskie autoportrety i portrety innych kibiców? – Sztuką sarmacką interesowałem się od zawsze, mój dyplom z malarstwa zahaczał o tę tematykę. Postać kibica jawi mi się jako taka postać szlachcica. Człowieka, który wyznaje pewne wartości, ma jakieś idee – opowiada. Przy okazji wojny kibiców z poprzednim rządem zobaczył, jak działa policja i propaganda. – Policja zaatakowała kibiców, widziałem to na własne oczy, a potem jej relacja w mediach była kłamliwa, obrzydliwa.
Pod wpływem kibiców zaczął interesować się Żołnierzami Wyklętymi: – Jeden z kibiców powiedział, że woli mieć za idola rotmistrza Pileckiego, niż nie Kubę Wojewódzkiego. I to mnie bardzo ujęło. Zacząłem myśleć o obrazach na ten temat. I studiować historię Żołnierzy Wyklętych.
To skonfliktowało go ze znaczną częścią środowiska artystycznego, ale nie żałuje. Najbardziej wstrząsnęła nim historia ojca i syna – porucznika Kazimierza Żebrowskiego ps. „Bąk” i jego syna Jerzego ps. „Konar”: – Wzięci w potrzask uciekają przez pola. Pada seria i upada na ziemię syn. Mówi: „Tato, dostałem”. Ojciec się wraca, prawdopodobnie widzi, że sytuacja jest beznadziejna. Klęka, żegna się, potem strzela do syna, a potem sobie w głowę. Wielcy rycerze.
O tym, że Żołnierze Wyklęci stali się inspiracją dla kibiców mówi: – Ci ludzie zostali zakopani pod ziemią. Ale jak jeden z nich powiedział: zakopali nas pod ziemią, ale nie wiedzieli, że jesteśmy ziarnem. I to ziarno kiełkuje właśnie teraz, na naszych oczach. I zaczyna wydawać owoce.
Jak zareagowało na jego obrazy środowisko artystyczne? – Był wielki krzyk, że maluję trupy. Żebym skończył z tym trupami. Ale to chodziło o to, że malowałem polskie trupy. Bo kolega obok w pracowni malował żydowskie. I wtedy nie było sprzeciwu. Ja bardzo lubię twórczość kolegi, zresztą wśród Wyklętych było też wielu Polaków żydowskiego pochodzenia, jak Szmul Ostwin, czyli Stanisław Zuzga, wielki bohater. W tej sprawie też nam kręcą w głowach.
O reakcji tej części artystów ma jak najgorsze zdanie: – 90 procent tego świata artystycznego ma w nosie Żołnierzy Wyklętych. Wielu z artystów mówi językiem propagandy komunistycznej po 1944 r. – bandyci, mordercy Żydów, mordercy dzieci. Takie hasła, którymi posługuje się każdy bezmózgowiec.
źródło: stadionowioprawcy.net