Plan na grudniowy wypad do Chile zakładał zobaczenie przynajmniej dwóch meczów miejscowej Primera Division, a także jak największą ilość stadionów. Zadanie wydawało się proste, bo kto by pomyślał, że wejście na mecz w Chile może sprawić jakiekolwiek problemy. W końcu to dzika Ameryka Południowa! Wyobraźcie sobie jak duże było nasze zdziwienie, kiedy dzień przed spotkaniem zwizytowaliśmy Estadio Monumental i okazało się, że bilety na ostatni w sezonie mecz Colo Colo Santiago zostały wyprzedane tydzień przed całym wydarzeniem. Jest to najpopularniejsza i najbardziej utytułowana drużyna w całym kraju, ale mimo wszystko tego się nie spodziewaliśmy, zwłaszcza, że rywal – Curico Unido – nie był specjalnie atrakcyjny. Oczywiście już na kilka dni przed wyjazdem próbowaliśmy skontaktować się z klubem w celu zdobycia akredytacji. Niestety, jak się pisze do nich po angielsku to nawet nie raczą odpisać (mimo wykorzystania wszelkich dostępnych platform – facebook, twitter, mail). Pod stadionem okazało się, że prawie wszystkie bilety były imienne, a na bramkach odbywało się skanowanie dowodów. Mimo tych utrudnień udało nam się dostać na stadion już w trakcie trwania pierwszej połowy, a wszystko dzięki naszej determinacji i legitymacjom prasowym 😉 Mecz spełnił nasze oczekiwania. Pełen stadion, pirotechnika i melodyjny doping, który trwał non stop przez całe spotkanie. 100% pasji i zaangażowania! Do tego doszedł niesamowity widok na Andy, które górują nad Estadio Monumental. Sektor gości również wypełniony w dużym stopniu, jednak byli oni totalnie niesłyszalni. Do atmosfery meczowej dostosowali się piłkarze, wynik 3:2 dla Colo Colo i prawie pewne mistrzostwo Chile.
Dzień później przyszła pora na mecz Santiago Wanderers – Deportes Temuco. Santiago Wanderers ma mylącą nazwę, gdyż drużyna ta wcale nie jest z Santiago, tylko z Valparaiso – miasta leżącego nad Oceanem Spokojnym, nieco ponad 100 km od stolicy Chile. Myśleliśmy, że może tu uda się normalnie wejść na mecz, ale oczywiście było inaczej 😉 Tym razem nie wyprzedano wszystkich biletów, ale w dniu meczu nie można było ich kupić! Pełen absurd. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego nie poddaliśmy się i ponownie legitymacja prasowa oraz polski paszport uchyliły nam furtkę na stadion. Tym razem weszliśmy już przed meczem. Po raz kolejny świetna atmosfera, pełny młyn gospodarzy z pirotechniką i bardzo dobrym, nieustającym dopingiem. Gości jakaś setka, dopingują cały czas, ale ciężko się było im przebić. Remis 1:1 i Santiago Wanderers musieli przez to grać po sezonie baraż o utrzymanie w lidze, który ostatecznie przegrali i spadli poziom niżej.
Oprócz tych dwóch spotkań, udało nam się zobaczyć dwa inne stadiony: w San Pedro de Atacama oraz Antofagaście. Do tego jedynie z zewnątrz stadion w Viña del Mar. Godny uwagi zwłaszcza ten pierwszy. Położony pośrodku pustyni, na wysokości ponad 2500 m n.p.m. z widokiem na andyjskie wulkany. Trybuny były ciągle otwarte, miejscowi wykorzystywali je jako schronienie przed palącym słońcem, a także jako miejsce na piwko. Oczywiście przejęliśmy od nich ten zwyczaj i było to jedno z lepszych miejsc w jakich piliśmy złocisty trunek 🙂
Więcej szczegółów z wyjazdu, obszerniejszy opis meczów i tego jak na nie weszliśmy znajdziecie w następnym, marcowym wydaniu To My Kibice +.
Relacja: A i R
źródło: stadionowioprawcy.net
zdjęcia: Asia