17 383 kibiców na żywo zobaczyło derby województwa rozgrywane przy Alei Piłsudskiego. Kibicom GKS-u Bełchatów mecz z Widzewem z perspektywy trybun ostatnio dane było obejrzeć dopiero aż 11 lat temu. Na sektorze gości pojawiło się 618 fanatyków z Bełchatowa, tego dnia wspierani byli przez delegację Wisły Sandomierz, Pelisteru Bitola i Hutnika Kraków, z którymi od dnia meczu łączy układ.
Bełchatowianie:
Po raz ostatni na derbach województwa rozgrywanych przy Alei Piłsudskiego mieliśmy okazję gościć w sezonie 2007/2008, a więc aż 11 lat temu! Potem mijaliśmy się w ligach lub Widzew miał zamknięty sektor gości, z wyjątkiem wiosny 2011, kiedy odbył się nasz pamiętny „niedojazd” – naszą ponad 700-osobową grupę, szykującą się do wyruszenia na derby, zatrzymał nagły i niespodziewany zakaz, wydany w dniu meczu przez ówczesnego premiera Tuska.
Tym razem, teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie do długo wyczekiwanej „sąsiedzkiej wizyty”, choć do ostatniej chwili drżeliśmy o to, czy wojewoda z byłe powodu nie storpeduje nam wyjazdu. Los bywa jednak przewrotny – o ile poprzednim razem polityka zepsuła nam najlepszy w historii wyjazd ligowy, o tyle tym razem wyjątkowo nam sprzyjała, bowiem przed samymi wyborami samorządowymi wojewoda wolał „nie zauważyć” racowiska na meczu Widzew-Siarka, czy kubków z moczem rzucanych przez fanów z Tarnobrzega w stojących najbliżej biednych widzewiaków 😉 Tak więc mogliśmy zakładać szale na szyję i wyruszać w drogę, by po raz pierwszy od lat zaprezentować czerwonym kibicom żyjącym coraz bardziej odległą przeszłością, jak od dobrej dekady przedstawiają się realia kibicowskie w zielonym Bełchatowie!
Mimo obaw o zakaz wyjazdowy, zdecydowaliśmy się zorganizować na ten mecz pociąg specjalny (drugi w naszej historii), aby nadać wyjazdowi wyjątkową formę. Tydzień przed derbami graliśmy u siebie z Elaną, można się więc było spodziewać, że będzie to gorące kilka dni dzielące oba pojedynki. Tak się jednak nie stało i nasze liczne zbiórki nie natknęły się na żaden ślad działalności rywali. Ba, nawet żaden z naszych grafów nie został naruszony, a jedyny widzewski akcent w postaci napisu na murze „Widzew FC Bełchatów” został namazany na bloku w… Łodzi na trasie naszego przemarszu z dworca kolejowego na stadion. Czy trzeba dodawać coś więcej…?
W dniu meczu od rana aż do godziny wyjazdu patrolujemy nasze miasto, ale nikt obcy nie dał znać o swojej obecności. W przeddzień meczu i przed samym wyjazdem kręciliśmy ponadto videoklip do naszego najnowszego kawałka hip-hopowego, a także zajęliśmy się gościną naszych ziomali, zarówno z bliższych, jak i bardzo dalekich stron. Na dworzec kolejowy do Piotrkowa (skąd wyruszał nasz spec) dotarliśmy autokarami, na miejscu szybka i sprawna przesiadka na pociąg i w drogę! Podróż w rytmie stukotu kół i w atmosferze wyczekiwania trwała raptem trzy kwadranse i już wysiadaliśmy na stacji Łódź Niciarniana, rzut beretem od rozświetlonego stadionu. Powitał nas zgodnie z oczekiwaniami gęsty kordon wąsów, gdy tylko zaczęliśmy się wysypywać ze składu, poleciały w nich jakieś kopy, a po chwili zapłonęło też kilka rac. Zrobiło się nerwowo, milicjanci zwarli szeregi, po czym – po chwili wyczekiwania – ruszyliśmy pod stadion, głośno śpiewając. Wejście na obiekt w miarę sprawne, sprawdzania listy imiennej nie było, ale każdy miał bilet ze swoim nazwiskiem w dłoni. Kontrola na wejściu bardzo drobiazgowa, włącznie ze zdejmowaniem butów i obwąchiwaniem przez psa (czworonożnego). Z tej przyczyny tego i owego nie udało się niestety wnieść na sektor. Dwie osoby zostały powinięte za szarpaniny z ochroną, pod kasami zostali też nasi zakazowicze.
Łącznie melduje się nas 618 osób, w tym nasi ziomale – Wisła Sandomierz (30) i Pelister Bitola (13), a także 35 osób z Hutnika Nowa Huta, z którym od tego dnia łączy nas oficjalny układ! Stanowiliśmy najliczniejszą grupę w dotychczasowej historii nowego stadionu Widzewa. Wywieszamy 13 flag – na dole wizytówki grupy VB`05, osiedlowe FzC, POW Banda (debiut na meczu) i Bińków (debiut na meczu) oraz płótna naszych przyjaciół – Obrońcy Siedmiu Wzgórz i Čkembari. U góry zawisła natomiast duża flaga Bełchatowianie i kolejne wizytówki – OSD, OPe, Brygada Kluki, a także fana bandy HKS-u. Do tego nad schodami wisiało małe logo Torfiorzy, a przez całą I połowę z przodu sektora trzymaliśmy w rękach nasze najnowsze płótno, debiutujące na tym meczu – TORFIORZE 1977! Z tą flagą związane było małe zamieszanie z ochroną, bo początkowo zaczęliśmy wieszać ją (a właściwie przyklejać) na pleksie z przodu sektora, jednak czarnuchy przyburzyli się, że zasłaniamy wyjście awaryjne. Nikt nie zwracał uwagi na ich skamlenia, ci jednak znienacka szarpnęli za flagę, która spadła na dół. Spora grupa naszych ruszyła z furią na ogrodzenie, doszło do dłuższej wymiany zdań, po czym postanowiliśmy przenieść płótno wyżej i trzymać je w rękach, na czym w sumie nasza prezentacja tylko zyskała.
Nasz sektor wyglądał tego dnia bardzo okazale, elegancko prezentując się zwłaszcza z szalikami w górze z motywem takim samym, jak na debiutującej fladze, które otrzymał każdy z wyjazdowiczów. Jeśli chodzi o doping – co tu dużo mówić – daliśmy z siebie wszystko. Obojętnie co by nie pisali nasi rywale stojący po drugiej stronie stadionu, że nas „nie było słychać” itp. – sami najlepiej wiemy ile zostało włożone serca i jak bardzo zdarliśmy gardła. Nasi dwaj młynowi dwoili się i troili, świetną robotę zrobili także dwaj bębniarze – klasa Panowie! Nawet mimo awarii megafonów (obu!) robiliśmy swoje, choć góra sektora nie zawsze słyszała, co zaczynało się śpiewać i dołączała dopiero po kilku pierwszych taktach. Repertuar bogaty, były zarówno nasze długie, najlepsze pieśni, jak i krótkie i głośne okrzyki. Było też sporo bluzgów, ale nie aż tak dużo, jak być mogło. A to dlatego, że zabrakło podstawowego „elementu”, który był nieodłączną częścią naszych poprzednich wizyt tutaj, jeszcze na starym stadionie – napinającej się zza płotu grupy naszych najbliższych „sąsiadów”. Cóż, to już historia i nawet młyn czerwonych nie wygłupił się tego dnia żadnymi przyśpiewkami o „mieście Widzewa”…
A jak wypadli miejscowi? Na starym stadionie mogli rywalizować z każdym w Polsce na doping, spodziewaliśmy się więc, że na nowym obiekcie – wyższym i zadaszonym – będzie jeszcze lepiej. Tak jednak nie jest, a przynajmniej nie było na naszym meczu. Może z wyjątkiem ostatniego kwadransa, kiedy to faktycznie zrobili kocioł taki, na jaki można liczyć przy takiej ciżbie. Przez większość meczu było jednak poniżej oczekiwań, co każdy z nas od razu wyczuł i postaraliśmy się to wykorzystać do tym głośniejszego zaznaczenia swojej obecności. Na murawie remis 0:0, dużo walki i bardzo nerwowa atmosfera, ale… kogo to w zasadzie obchodzi…
Stary stadion Widzewa znany był w całej Polsce z „kamieniarskich” zwyczajów. Kamieni już na nowym obiekcie nie ma, ale mentalność publiczności pozostała, bowiem w nasz sektor poleciało kilka butelek, z których jedna trafiła w głowę małolata od nas.
Na koniec wizyty na Alei Piłsudskiego warto jeszcze napisać, że nie skorzystaliśmy z oferty miejscowego cateringu, co do którego wiadomo, czyje konto zasilają zyski z niego płynące… Smętne sprzedawczynie jeszcze przed przerwą zamknęły swój kramik i poszły sobie.
I tak pierwsze po latach derby łódzkiego przeszły do historii. Po meczu byliśmy trzymani jeszcze godzinę na stadionie, z nudów przyśpiewując sobie od czasu do czasu (pozdro dla Pasibrzucha. Potem zaś sprawnie zapakowaliśmy się w pociąg i ruszyliśmy w wyjątkowo szybką podróż kolejowo-autokarową do Brunatnej Stolicy. Tam zaś jeszcze przed północą lokale w centrum miasta zostały opanowane przez kibiców GKS-u i zaprzyjaźnionych ekip, z którymi bawiliśmy się do białego rana. Nie było goli na murawie, nie było też rac na trybunach, była jednak nasza świetna liczba, prezentacja, doping oraz oczywiście pociąg specjalny. Będziemy pamiętać ten dzień przez lata!
zobacz również zdjęcia:
relacja: Bełchatowianie