Żaden inwestor nie jest zainteresowany rozmowami z miastem w sprawie budowy stadionu Widzewa. Czy po kolejnym fiasku partnerstwa publiczno-prywatnego władze Łodzi zaproponują inne rozwiązanie?
Na początku grudnia UMŁ rozpoczął drugie postępowanie związane z wyborem partnera do zaprojektowania i zbudowania obiektu przy al. Piłsudskiego. Pierwsze podejście zakończyło się porażką, gdyż wszystkie firmy, które rozpoczęły z miastem negocjacje, wycofały się w ich trakcie. Władze Łodzi liczyły jednak, że za drugim razem będzie lepiej. Okazało się, że było jeszcze gorzej…
Tym razem cała procedura wyłożyła się bowiem już przy pierwszej możliwej okazji, czyli przy nadsyłaniu ofert od potencjalnych inwestorów zainteresowanych współpracą z magistratem. Za pierwszym razem do negocjacji zgłosiły się trzy firmy, a ta, która była najbardziej zainteresowana inwestycją – Hellmich Inwestycje Polska – odwoływała się nawet do sądu. Teraz chętnych do rozpoczęcia negocjacji nie było wcale. Jedynie wspomniany Hellmich wysłał do miasta kilka pytań. Odpowiedzi nie były jednak na tyle zadowalające, by przekonać firmę do rozmów. Pracownikom biura ds. inwestycji zamiast otworzyć oferty, pozostało więc odesłać dziennikarzy do władz Łodzi.
– Obecna sytuacja wymaga przeanalizowania warunków, które zaproponowaliśmy. Być może należałoby się im jeszcze raz przyjrzeć i zobaczyć, czy to ze względu na nie żadna oferta nie wpłynęła. Jutro [rozmowa przeprowadzona w czwartek – przyp. red.], po powrocie prezydent Hanny Zdanowskiej, będziemy podejmować decyzję, co robimy dalej – tłumaczył Marek Cieślak, wiceprezydent miasta odpowiedzialny za inwestycje.
Takie zakończenie podejścia nr 2 do stadionu Widzewa dla wielu osób zaskoczeniem nie jest. Z pewnością nie jest nim dla Sylwestra Cacka, który w oficjalnych pismach obawiał się, że UMŁ rozpoczyna ponowną procedurę za szybko i w związku z tym przetarg będzie źle przygotowany. – Bez dokładnego przygotowania materiałów i procesu, przetarg będzie narażony na niepowodzenie. (…) Jestem przekonany, że procedowanie w taki sam sposób, jak to było w poprzednim przetargu, spowoduje, że żaden inwestor nie zdecyduje się ponosić kolejnych kosztów i nie zadeklaruje swojego udziału – podkreślał właściciel Widzewa.
Niepowodzenie przewidywali także eksperci od PP-P. – Prawdopodobieństwo, że to wszystko zepnie się finansowo w zaproponowanym modelu, jest bliskie zeru, a zaproponowane przez miasto warunki są praktycznie nie do spełnienia – mówił w niedawnym wywiadzie dla „Gazety” Kacper Kozłowski, dyrektor w Investment Support i współautor podręcznika o inwestycjach sportowych w PP-P.
Można więc powiedzieć, że wszystko skończyło się tak, jak miało się skończyć. Co dalej?
Cieślak przyznał, że ze względu na upadającą budowę stadionu przy al. Unii, magistrat znalazł się w sytuacji, w której wszystko musi zaczynać praktycznie od zera. Stwierdził również, że może to być dobry moment na postawienie fundamentalnych pytań, dotyczących tego, ile stadionów powinno się w Łodzi budować, gdzie i na jakich warunkach. – Myślę, że warto je postawić i wrócić do tego, jak oba projekty powinny wyglądać – podkreślił.
wizualizacja:
źródło i foto: lodz.sport.pl