MŚ: Polska – Kolumbia 24.06.2018

Przed nami drugi felieton z cyklu Mistrzostwa Świata od wewnątrz. Tym razem dowiemy się, jak przebiegał marsz Polaków w Kazaniu, jak wyglądało wejście na stadion, doping w czasie meczu oraz to co o naszych politykach sądzą Tatarzy. Obszerną relację o piłce nożnej i nie tylko przygotował Kibol Pielgrzym. Zapraszamy do lektury.


KOLUMBIA TU, KOLUMBIA TAM…

 

Kazań był dla nas najbardziej egzotycznym miejscem w czasie całej eskapady. To miasto najbardziej wysunięte na wschód spośród tych, w których byliśmy (ponad 2260 km, to mniej więcej tyle, co do Tuluzy na zachodzie) i najbardziej odmienne kulturowo.

 

Stolica Tatarstanu (mieszkają tutaj potomkowie tych samych Tatarów co u nas na Podlasiu) to miasto muzułmańskie. Zastanawialiśmy się, jaki jest rosyjski islam i jak bardzo różni się od tego arabsko-europejskiego. Putin zrobił porządek z fundamentalizmem i przejawami ekstremizmu. Kazań promowany jest w Rosji jako miejsce dialogu pięciu religii i miasto tolerancji. Co nie zmienia faktu, że różnica kulturowa jest zauważalna.

Za murami białego kazańskiego kremla oprócz cerkwi, do czego wszyscy przywykli, zadziwia widok drugiego pod względem wielkości meczetu w Rosji (największy jest w Groznym, stolicy Czeczeni).

 

Wszędzie widoczne są rzeźby smoków oraz arabskie litery, co chwila ukradkiem przewijają się kobiety ubrane w długie suknie. Zaskakiwała nas też dziwna muzyka ni to arabskie rytmy ni to ruskie discopolo.

 

Do Kazania dotarliśmy koło 8 rano w dniu meczu. Przy wjeździe do miasta złapała nas rutynowa kontrola. Pies był w doskonałym nastroju, najpierw spytał się, dlaczego przyjeżdżamy tak późno, skoro większość Polaków jest już w Kazaniu od wczoraj. W międzyczasie przedstawił nam funkcjonariusza po cywilu, mówiąc, że jest oficerem FSB i spytał się mnie, czy moje imię przypadkiem nie jest tatarskie. Na koniec życzył nam powodzenia. Ta krótka, przyjazna rozmowa nie zwiastowała tego jak bardzo służby w tym mieście będą spięte, ale o tym później.

 

Po kontroli podjechaliśmy prosto pod kościół katolicki. W Kazaniu są dwa takie. Jeden z nich został odbudowany na specjalne życzenie św. Jana Pawła II. Poznaliśmy tam pana Stanisława, który od 37 lat mieszka w Kazaniu, a pochodzi z Koszalina, ożenił się z Tatarką i osiadł tu na stałe. W Mszy św. brało udział około 30 Polaków i 4-7 Kolumbijczyków, na mieście proporcje były zupełnie odwrotne. Tak jak w Moskwie wszędzie widoczni byli Polacy, tak tutaj śmiało, można mówić o potopie Kolumbijskim.

 

Chodząc po mieście, coraz bardziej zatrważała nas liczba Kolumbijczyków. Nikt się ich tu tylu nie spodziewał. Zastanawialiśmy się, jak wypadnie nasza zbiórka. Zwłaszcza, że Kolumbijskiego temperamentu nie dało się ukryć.

 

Skoro Polaków jak na lekarstwo, to czy będzie się komu zebrać? Obawy szybko minęły. Zbiórka zaczęła się o godz. 16 przy fontannie na ul. Baumana. To główny deptak tego ponad milionowego miasta. Okazało się, że nie ilość, ale jakość robi różnicę. Pikników znacznie mniej niż w Moskwie, gdzieniegdzie zauważalne kumate towarzystwo, co odbiło się na jakości dopingu, który był dużo lepszy niż w czasie moskiewskiej zbiórki. Początkowo było nas nie wielu, ale śpiew tej garstki skutecznie zaczął przyciągać coraz więcej Polaków.

 

Na pewno byliśmy słyszalni, to przykuło uwagę Kolumbijczyków, którzy kilka razy usiłowali przebić się swoim dopingiem. Zawsze bezskutecznie. Pierwszy raz, kiedy jeszcze było nas mało. Śpiewaliśmy na zmianę raz my, raz oni.

 

Gdy rozkręciliśmy się na dobre, Kolumbijczycy nagle zniknęli. Ni stąd, ni z owąd pojawiła się za to Polska policja, która wzięła na bok młynowego. Czego chcieli? Ponieważ stałem niedaleko, słyszałem, o co chodzi. Udzielali rad, jak ma być prowadzony doping, wspominali coś o megafonie i sugerowali, by szybciej wyruszyć w drogę. Prowadzący, który chyba nie reprezentował żadnej ekipy, powiedział, że da sobie radę bez ich pomocy.

 

Biało czerwony tłum przy fontannie gęstniał, robiło się coraz głośniej. Kolumbijczycy też podwoili szyki, przyszli znowu spróbować swoich sił w dopingu. Podobnie jak ostatnio, teraz też szybko zrezygnowali.

Nasza zabawa szybko została zauważona przez dziennikarzy z całego świata w tym z Polski. O ile dziennikarz Polsatu mógł się spokojnie rozłożyć i przygotować do transmisji, to ten z tvn nie miał łatwego życia. Gdy został wyczajony, szybko wzmógł się okrzyk j…. j…. tvn. To zachowanie oburzyło część Januszy znajdujących się przy fontannie. Powstał rozłam, część krzyczała j… j… tvn, a druga część ich uciszała. W końcu ta uciszająca część zaczęła krzyczeć cała Polska bez podziałów, na co obruszyła się ta część j… tvn. Ostatecznie ktoś przerwał ten spór, intonując całkowicie inną przyśpiewkę.

 

W międzyczasie zmieniali się prowadzący doping. Każdy mógł spróbować swoich sił, ale skorzystało tylko dwóch lub trzech śmiałków. Emocje były coraz większe, aż nie wytrzymywał sprzęt. W końcu kibice zebrali się, by odśpiewać hymn.

 

Było nas na tyle dużo, że opanowaliśmy pobliski KFC. Spanikowany ochroniarz kazał nam schodzić ze stolików i krzesełek.

 

W tym czasie Kolumbijczycy nie dawali za wygraną. Znowu postanowili ruszyć w naszą stronę ze swoim dopingiem, tym razem zebrało się ich jeszcze więcej, ale i tak za mało by nas przyćmić. Mieli też ze sobą kilkumetrową flagę, nic to nie pomogło, wytrzymali 2,3 minuty. Szybko zrozumieli, że są w ogóle niesłyszalni.

 

Po ponad 1,5-godzinnym postoju pod fontanną ruszyliśmy główną ulicą, która ma ok. 2,5 km. Trzeba przyznać, że organizacja stała na wysokim poziomie. Nie było to zwykłe przejście, typu chodźcie, idziemy. Na czoło pochodu zaproszono kibiców z flagami, za nimi szli prowadzący doping. Prowadzący co chwilę zwracali uwagę, byśmy szli razem, jedną zwartą grupą, by poczuć tę jedność i prezentować się godnie. Dlatego marsz był często przerywany, by się na nowo zebrać, często krzyczano na tych z przodu, by szli wolniej, byśmy się nie rozciągali. Większość ludzi była konkretnie pijana dlatego szacun, za to, że udało się to ogarnąć.

 

W czasie przejścia królowały te same przeboje co wcześniej, a więc: Kolumbia tu, Kolumbia tam, Kto nie skacze ten z Kolumbii, Polska biało czerwoni, Hej Polska gol, często zatrzymywaliśmy się, kucaliśmy, klaskaliśmy, „Szkocję” zastąpiła „Islandia”.

Ul. Baumana jest poprzecinana poprzecznymi uliczkami tak jak np. ul. Piotrkowska w Łodzi dlatego, by przepuścić jadące samochody, trzeba było podzielić pochód na dwie części. To był idealny moment, by zacząć śpiewać druga strona odpowiada.

 

Przy jednym z barów wypełnionym Kolumbijczykami po raz kolejny doszło do pojedynku na przyśpiewki. Tak jak na początku śpiewaliśmy na zmianę raz my raz oni.

 

W końcu ruszyliśmy dalej. Doszliśmy do białego Kremla, gdzie część osób wsiadła w autobusy jadące na stadion, a część poszła aż do strefy kibica, gdzie miano zadecydować co dalej z marszem. To by było na tyle. Mieliśmy swoje pięć minut chwały na ulicach miasta. Choć jak na razie nic nie zwiastowało porażki na trybunach, to później cieszyli się już tylko Kolumbijczycy.

Klimat marszu, chociaż był doskonałą okazją do zaprezentowania swojej polskości światu, nie był jednak tym, czego szukaliśmy. Piknikowa atmosfera festynu przypominała bardziej korowód studentów na juwenaliach niż marsz kibiców. Szukaliśmy za wszelką cenę akcentów kibolskich. Niestety zamiast tego w oczy rzucały się kolejne oddziały policji. Tym razem był też OMON, czyli jednostka sił specjalnych, przeznaczona do działania w sytuacji niepokojów społecznych, aktów terrorystycznych, pełniąca także funkcje typowo prewencyjne. Nie widzieliśmy ich nigdzie wcześniej, ani nigdzie później.

 

Idąc w marszu, mój ziomek zauważył na łokciu jednego z uczestników tatuaż. To A.C.A.B. otoczone wieńcem laurowym. Pokazał mi go, a ja postanowiłem zatrzymać człowieka i chwilę z nim porozmawiać.

Ja (zaczynam po rosyjsku): Zdrastwujcie, z jakiej jesteście drużyny? (było ich dwóch)

Kibol 1: Skąd wiesz, że my kibice?

Ja: Tak wyglądanie. Jesteście stąd?

Kibol 1: Nie z Kamaza Nabierieżnyje Czełny (Pierwsza Dywizja, czyli drugi poziom rozgrywkowy, to miasto, w którym produkują ciężarówki Kamaz) to daleko stąd, przyjechaliśmy popatrzeć na Polaków.

Ja (pomyślałem sobie, że właśnie trwonimy swoją wypracowaną latami renomę. Pytam się): Jak wrażenia?

W tym momencie do rozmowy wtrąca się drugi kibic i od razu po angielsku, przechodzi do konkretów.

Kibol 2: Czy są tu polscy chuligani, nie ci ludzie co tu idą, tylko chuligani?

Ja: Nie wiem. My nie jesteśmy chuliganami. Możliwe, że jacyś gdzieś są.

Kibol 2: Gdybyś znał chuliganów, to mógłbyś nam dać znać.

Ja: No czaje, z chęcią bym tak zrobił. Nie wiem, czy tu jest ktoś taki. Chcecie się spróbować?

Kibol 1: My nie chcemy się bić.

Ja: Tak, dziwne?

W tym czasie mój ziomek pokazuje na tatuaż Kibola nr 2

Ja: My wiemy, że o was chodzi.

Kibol 2: Nie, to nie prawda. W czasie mistrzostw nie masz na to szans, za dużo policji i za duże kary.
Putin straszył łagrami.

Ja: Czaje. Wiem, że tu jest dużo policji, trzeba by było jechać na jakąś wioskę.

Kibol 2: Lecimy, na razie.

 

Panowie byli bardzo mili, uprzejmi i kulturalni, mieli na oko 23-25 lat około 185 wzrostu i byli bardzo dobrze zbudowani. Przypominali typowego chuligana casual style, biegle rozmawiali po angielsku. Nie przekonali nas, mówiąc, że to nie o nich chodzi. Uważam, że pojedynek z nimi byłby bardzo honorowy. Wywieźliby cię do lasu, pobiliby się, a po wszystkim nie zależnie od wyniku, razem pojechali na piwo i pogadali życiu.

 

Pod stadionem pojawiliśmy się godzinę przed meczem. Biorąc pod uwagę szczegółowość kontroli, trzeba przyznać, że wpuszczano bardzo szybko. Pisałem ostatnio, że wejście na stadion przypominało wejście do samolotu, teraz opiszę szczegółowo, na czym to polegało. Dla stałych stadionowych bywalców w większości nie będzie to nic nowego. Wszędzie były długie kolejki, jednak fartem udało się je nam ominąć.

 

By wejść na trybuny, musieliśmy przejść kilka bramek. Pierwsza to ustawienie się w kolejce gdzie wolontariusze informowali, że musimy zostawić wszelkie jedzenie i picie. Druga bramka to skanowanie karty kibica i biletu.

 

Trzecia bramka to kontrola osobista, plecaki, torebki itp. przejeżdżały przez taśmę ze skanerem, ludzie podchodzili do bramek z wykrywaczami metalu, trzeba było opróżnić wszystkie kieszenie. Po przejściu przez wykrywacz metalu ochrona obszukiwała, dotykając całego ciała. Później odbierano swoje rzeczy, na sam koniec kazano jeszcze włączyć telefon sprawdzając, czy to nie atrapa. Szczegółowo czytano też napisy na szalach.

Czwarta bramka to ponowne skanowanie biletów przy wejściu na stadion. W Kazaniu byli bardzo skrupulatni, sprawdzali nawet bilety przy wejściu na sektor, czy oby na pewno wchodzisz na swój.

 

Dopiero po wejściu na stadion okazało się, ilu tak naprawdę jest Kolumbijczyków. Polaków w Moskwie oficjalnie było około 6,5 tysięcy, Kolumbijczyków w Kazaniu tak na oko około 75 % stadionu, czyli mniej więcej 30 tysięcy. Powtarzam, że bazuje na swoich obliczeniach, niepopartych żadną oficjalną statystyką. Przemarsz przez miasto rozbudził apetyt wielu kibiców, pierwsze minuty meczu szybko je zgasiły. Polacy byli rozrzuceni małymi grupkami po całym stadionie. Stanowiliśmy białe enklawy na tle żółtych trybun, co skutecznie uniemożliwiło prowadzenie słyszalnego i zorganizowanego dopingu.

 

Maszyna losująca FIFA rzuciła nas na sektor za bramką, w jedno z większych skupisk Polaków. Towarzystwo było w miarę kumate, byli reprezentanci Górnika Łęczyca, Powiślanki Lipsko, Motoru Lublin oraz spora grupa starszych fanów Górnika Wałbrzych, byli też Węgrzy między innymi z Ujpestu reszta to pikniki, niezainteresowane dopingiem.

 

Mimo wszystko skłamałbym, gdyby powiedział, że dopingu nie było. Wiadomo, że był niesłyszalny, nasze próby to kropla w morzu. Z czystym sumieniem stwierdzam, że próbowaliśmy. Szczególne ciśnienie na doping było widoczne wśród chłopaków z Wałbrzycha. Poza tym, co chwilę ktoś z różnych ekip próbował porwać Polską część sektora, zabrakło jednak wytrwałości i charyzmy, by zainteresować pozostałych sympatyków piłki nożnej. Zapału starczyło tylko na pierwszą połowę, później gra piłkarzy i zrywy Kolumbijskich kibiców zniechęciły wszystkich.

 

W drugiej połowie poszedłem na obczajkę poszwędać się po stadionie. Chciałem wejść gdzieś na inny sektor. W końcu po kilku próbach udało się, podszedłem pod same barierki przy boisku, by zrobić zdjęcie Polskim flagom.

 

Widziałem jak od razu wysłano do mnie steewarda, który prosił, abym wrócił na swoje miejsce. Dobrze, że jeszcze on nie chciał ode mnie biletu jak kanar w pociągu. Gdy chciałem wejść na inny sektor, żeby obczaić inne ekipy, wolontariuszka poprosiła o bilet i powiedziała, że nie wejdę bo to nie moje miejsce. Gdy ustałem na skraju korony stadionu przy pustym miejscu dla niepełnosprawnych, kazano opuścić mi to miejsce i przesunąć się w głąb korony stadionu, mimo że obok nikogo nie było. Zabrano mi wlepki stadionowych oprawców. Przyjęto zasadę żadnych wlepek, niezależnie od tego, co przedstawiają, ma być czysto i już. Widząc jak wszyscy są tutaj spięci, dziwię się, że organizatorzy w ogóle pozwolili nam oglądać mecz na stojąco.

Chodząc po stadionie, mijałem się też z Kolumbijską policją, która w doskonałym nastroju przyjmowała gratulacje od swoich rodaków.

 

Kolumbijczycy, dzięki bramkom swoich piłkarzy byli w doskonałych nastrojach, co miało wpływ na sporadyczne wzmaganie się dopingu.

 

Po meczu wróciliśmy do centrum. W kolejce do sklepu przypadkiem poznaliśmy pewnego Tatara. Jak przystało na prawdziwego muzułmanina, był kompletnie pijany. Zaczęliśmy rozmawiać, od razu poznał, że jesteśmy z Polski. Z każdą minutą coraz bardziej nas zaskakiwał. Rozmawialiśmy ponad godzinę, a dyskusja była tak zajmująca, że aż zapomniałem spytać się, jak ma na imię.

Rozmawialiśmy o życiu codziennym, mistrzostwach, polityce, religii, kulturze oraz historii Polski, Rosji, Ukrainy i ogólnie Europy. Uważał, że Polska powinna być liderem swojego regionu i ostoją kultury chrześcijańskiej. Chociaż wyznaje islam, to dosyć dobrze zna Pismo Święte. Powiedział nam, że w czasie Wojny Ojczyźnianej (czyli po naszemu II Wojny Światowej) Stalin wysłał jego dziadka na front zachodni. Dziadek naszego rozmówcy został zabity w Polsce i spoczywa pod Krakowem. To sprawia, że chociaż w Polsce nigdy nie był, to jest ona mu bliska, a zasób wiedzy na jej temat jest u niego imponujący.

Zaczęliśmy rozmawiać o wojnie na Ukrainie. Powiedział, że Krym zawsze był Rosyjski, nawet jak był Ukraiński. Zachodnia Ukraina powinna być Polska. Powiedział też, że ani Polska, ani Niemcy, Francja lub Anglia nie się dla Rosji wrogami. Rosja ma jednego wroga to Ameryka, a ponieważ cała Europa trzyma się z Ameryką, dlatego musi być przez Rosję traktowana z niechęcią i ostrożnością.

Zapytałem go, co sądzi o katastrofie Smoleńskiej, czy Putin maczał w tym palce. Powiedział, że nie wie i że wszystko jest możliwe, ale nie ma żadnych konkretnych przesłanek czy dowodów, by opowiadać się za którąkolwiek z teorii.

Później on zadał mi pytanie. Pyta mnie, czy wiem kto, to jest Donald Tusk? Mówię, że to prosta zagadka, każdy w Polsce wie, kim jest Tusk. Tatar mówi, że on też wie. Zaintrygowało mnie to, co o Tusku może wiedzieć mieszkaniec tak egzotycznego regionu. Pytam więc: dobrze, powiedz nam, kto to jest Tusk. Na to on mówi po polsku: Prostytutka! Parsknęliśmy śmiechem. Tatarzyna widząc naszą reakcję, dodał jeszcze, że Tusk zaprzedał się Berlinowi i Brukseli. Uświadomiliśmy sobie, że niesława tego człowieka sięga naprawdę daleko. Nawet Tatarzy wiedzą kim jest Tusk.

 

Tym politycznym akcentem kończymy relację. Do zobaczenia w Wołgogradzie.

guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments