MŚ: Japonia – Polska 28.06.2018

Przed nami ostatnia relacja z meczu Polaków na mistrzostwach świata, co nie oznacza, że to ostatni reportaż z Rosji. Gra Polaków na boisku nie przysporzyła zbyt wielu emocji, mimo to piłkarze uratowali swoją twarz, wygrywając z Japonią. Jak było na trybunach? Przekonajcie się sami.


MECZ O HONOR

Dzień przed meczem zatrzymaliśmy się w Dubowce ok. 40 km od Wołgogradu. To duża wioska wciśnięta między Wołgę, a ruchliwą drogę krajową. Było tam dużo taniej niż w Wołgogradzie. Okazje wyczaili turyści z Polski toteż Dubowka zaliczyła prawdziwy najazd biało czerwonych.

Wchodzimy do hostelu i mówimy, że mamy rezerwację. Pokój się zgadza, cena się zgadza, ilość osób się zgadza, zgadza się, że jesteśmy z Polski, wszystko się zgadza poza nazwiskiem. Staramy się wmówić kobiecie, że się pomyliła, źle zapisała nazwisko, i że to o nas chodzi. Ta jednak twardo nam tłumaczy, że większość pensjonatów w tej miejscowości ma podobne nazwy. Kazała sprawdzić w hostelu po drugiej stronie ulicy. Faktycznie miała racje, nasza rezerwacja była w lokalu obok, gdzie akurat przed nami kwaterowała się rodzina ze Szczecina.

 

Gdy rozpakowywaliśmy się w pokoju, naszą uwagę przykuł śpiew „Jesteśmy zawsze tam”. Pomyśleliśmy sobie, że to musi być jakaś ekipa z Polski. Poszliśmy szamać na miasto tzn. wieś. Wtedy znowu usłyszeliśmy Polskie piosenki. Czas zacząć dochodzenie. Szliśmy w wzdłuż ulicy i okazało się, że trzy domy dalej ktoś konkretnie baluje. Leje się wóda, chłopaki śpiewają ruskie piosenki, robią sobie foty z flagą. Wbijam na podwórko i widzę polskie rejestracje. Na lince suszy się pranie, wśród niego koszulki 100% GKS. Zastanawiam się, kto to może być, ale ponieważ mieliśmy w planach piwo nad brzegiem Wołgi, dlatego zawinąłem się z powrotem. Opuszczając podwórko, zauważyłem, że ekipa już została rozkminiona, pod hostelem stoi patrol policji i czuwa nad spokojnym przebiegiem imprezy.

Wołga w większości swojego biegu jest tak szeroka, że praktycznie nie widać drugiego brzegu. Przy niej jest też trochę chłodniej. Przez cały czas naszego pobytu w Rosji temperatura nie spadała poniżej 33 stopni.

 

Wołga zawsze spoko, rosyjskiego piwa za to nie polecam. Wracając jeszcze raz zaglądnąłem do naszych. Okazało się, że to Gwardia Koszalin baluje razem z GKS Jastrzębie. Nie przypuszczalibyśmy, że w środku europejskiej Rosji nie będziemy mogli zasnąć przez Polskie śpiewy.

 

Wołgograd bardziej znany w świecie jako Staliningrad to jedno z dwunastu miast bohaterów, czyli miast, których postawa zasłynęła w historii Rosji czymś szczególnym. To miejsce oblężenia hitlerowskiego. Miasto pomnik, chyba tylko, ze względu na dawne zasługi, otrzymała tytuł miasta gospodarza. W tym kolejnym milionowym kolosie zabudowanym blokami, fabrykami i monumentalnymi pomnikami, wszystko przypomina o oblężeniu. Nad Wołgą stoi jedyny budynek z tamtych czasów, to w nim kręcono film pod tytułem Staliningrad.

 

Resztę miasta po wojnie zburzono i wybudowano od nowa tak jak naszą Warszawę. Skala zniszczeń była podobna. Ponieważ architektura socjalistyczna nie powala swym pięknem, dlatego też Wołgograd zdecydowanie polecam omijać szerokim łukiem.

 

Największą atrakcją poza Muzeum Oblężenia Stalingradu jest wielka statua Wzywającej Matki Ojczyzny stojąca na wzgórzu koło stadionu. Kobieta ma 52 m wysokości, z mieczem posąg osiąga 85 m. Na wzgórze na którym stoi, prowadzą równie monumentalne schody przedstawiające sceny z oblężenia.

 

Na szczycie schodów znajduje się basen symbolizujący Wołgę. Gdy mój ziomek to zobaczył stwierdził, że już nic go nie zaskoczy.

 

Mijając basen czeka na nas zagadkowe wejście do mrocznego tunelu. Wydawało się nam, że po wyjściu będziemy stać tuż przed statuą. Nic bardziej mylnego.

 

Długo nie trzeba było czekać, by ziomek jednak zmienił zdanie. Widząc światełko w tunelu stwierdził, że tym razem przegięli. Cytując klasyka mają rozmach….

Kolejnym przystankiem w drodze na szczyt góry jest złote mauzoleum, w którym płonie Ogień Wiecznej Pamięci ofiar oblężenia. Mauzoleum jest wielkości hali sportowej, ściany wyłożone są złotą ceramiką. W środku żołnierze w mundurach z czasów drugiej wojny światowej pełnią wartę przed wielką pochodnią.

 

Po wyjściu z mauzoleum wreszcie stajemy u stóp wielkiej baby.

 

Dla porównania dodam, że Statua Wolności w Nowym Jorku ma 48 m (z cokołem 93 m), Jezus Zbawiciel w Rio de Janeiro ma 30 m z cokołem 38 m, a Jezus Król Wszechświata w Świebodzinie 36 m. O dziwo ruscy postawili wyższą statuę Ukraińcom. Matka Ojczyzna w Kijowie ma 62 m wysokości, a z postumentem na którym stoi ma 102 m.

 

Ze wzgórza, na którym stroi wielka baba rozciąga się widok na fabryki, stepy, Wołgę oraz stadion.

 

Przejdźmy teraz do samego meczu. To spotkanie nie cieszyło się dużym zainteresowaniem, wystarczy wspomnieć, że było około 2,5 wolnych miejsc. Na meczu mało było i Polaków i Japończyków, najwięcej było ruskich.

 

Polacy po porażce z Kolumbią masowo wyprzedawali swoje bilety poniżej ceny rynkowej. Cieszyliśmy się z tego, że gra reprezentacji oddzieliła ziarno od plew. Kibice sukcesu wrócili do Polski. Zupełnie inaczej wyglądał nasz sektor zapełniony przez kiboli, ale o tym już za chwilę. Była to ostatnia szansa, by zaprezentować na trybunach swój styl.

Japońscy kibice chodzili po mieście przebrani za samurajów i inne postaci z mangi.

 

Polacy tym razem spokojni i raczej trzeźwi. Zbiórki nie było. Może to i dobrze, bo ciekawe ilu by na nią przyszło. Służby porządkowe w przeciwieństwie do Kazania mniej spięte. Przeszukiwanie mniej drobiazgowe, liczba punktów kontrolnych też mniejsza.

 

W czasie wchodzenia na stadion byłem świadkiem ciekawego zdarzenia. Podczas kontroli osobistej wszelkiego rodzaju torby, torebki i plecaki przejeżdżały na taśmie przez skaner. Przy monitorze siedział pies, który weryfikował co jest w bagażu, tak samo, jak na lotnisku. Nagle zdenerwowany zaczyna krzyczeć, by zatrzymać jednego z kibiców, w jego torbie jest pistolet!

Jak to pistolet? Konsternacja wśród stróżów prawa. Ja nie mogę odebrać swojej saszety, bo wszyscy filują na monitor. Ja też, a tam faktycznie rewolwer na monitorze. Zastanawiam się co teraz. Policja jeszcze raz skanuje torbę. Pytają się właściciela, skąd jest. Ten mówi, że jest ruski. Otwierają torbę, a ta jest pusta. O co chodzi? No przecież wszyscy widzieli Colta na monitorze.

Za chwilę przychodzi jakiś oficer po tajniaku i mówi, że wszystko w porządku. To program do skanowania co kilkaset skanowań automatycznie umieszcza w jakimś bagażu podejrzany przedmiot, by sprawdzić czujność policji i wyeliminować rutynę. Wszyscy pozytywnie przeszli tę próbę. Środki bezpieczeństwa podkręcone na najwyższy poziom. Wystarczy jeszcze dodać, że policja wodna patrolowała też Wołgę, nad którą jest stadion. Mogliśmy czuć się naprawdę bezpiecznie wiedząc, że od strony rzeki nikt nas nie zaatakuje.

 

W porównaniu z Kazaniem na tym stadionie panowała samowolka. Można było chodzić, jak i gdzie się chce, a steewardów nic to nie interesowało i całe szczęście, bo według numeracji nasze miejsca przypadały w tam gdzie najbardziej świeciło słońce. Temperatura sięgała 38 stopni więc posiedzieliśmy tam chwilę i doszliśmy do wniosku, że nie ma bata, żebyśmy grzali się tak cały mecz. Idziemy w cień. Na stadionie byliśmy 40 minut przed meczem, więc było jeszcze sporo wolnych miejsc. Siedliśmy gdzieś z boku, ale po chwili przyszedł jakiś zgred i pokazuje nam, że siedzimy na jego miejscu.

Gdy wstawaliśmy do hymnu okazało się, że koło nas nie ma ani jednego Polaka, dlatego na czas Mazurka wróciliśmy na swoje miejsca bliżej naszych.

 

Postaliśmy chwilę w słońcu, ale bardziej niż upał przeszkadzała nam atmosfera jaką zastaliśmy na miejscu. Dookoła żadnej kumatej mordy, oglądaliśmy ten mecz jak spektakl w teatrze. Po cichu, ze skupieniem na grze, na siedząco, brakowało tylko słonecznika. Nie da się tak… To nie to do czego przywykliśmy na wyjazdach. Mówię do ziomka, że wybijamy stąd, bo dłużej tego nie zniosę. Uciekliśmy stamtąd jak najdalej się da, czyli na samą górę stadionu.

 

Z góry wszystko lepiej widać, dlatego zauważyliśmy, że mniej więcej w połowie sektora zaczyna się organizować Polski młyn. Zmęczeni tą tułaczką w 20 minucie meczu podbiliśmy do tej grupy i wreszcie znaleźliśmy swoje miejsce.

Okazało się, że doping prowadzą nasi sąsiedzi z Dubowki, czyli Gwardia Koszalin, wspierana przez kilka osób w zielonych czapkach GKS Jastrzębie.

 

Z biegiem czasu przyłączało się coraz więcej osób. W najlepszych momentach regularnie dopingowało ok. 90 osób. Poza Gwardią i GKS, była też Powiślanka Lipsko, Motor Lublin, ŁKS Łódź, Pogoń Szczecin i wiele osób bez przynależności klubowej, które po prostu zaczęły śpiewać.

 

Doping był konkretny. Podobno kilka razy byliśmy słyszalni w telewizji. Momentami udało się rozbujać wszystkich Polaków w zasięgu naszego wzroku. Niestety, tych momentów nie było zbyt dużo, ale i tak doping dużo lepszy niż w Kazaniu.

 

Kilka razy przebudzili się Japończycy, którzy po japońsku zagrzewali swoją reprezentacje okrzykiem Nippa (Nippon to po japońsku Japonia), Polacy szybko przedrzeźniali ich okrzykiem Lipa.

 

Kibicami kibiców Polski byli też pijani Rosjanie, którzy gdy przestawaliśmy dopingować zagrzewali nas do dopingu okrzykiem Wpierjot Polsza, czyli Naprzód Polska. W 80 minucie zaśpiewaliśmy jeszcze raz trzy zwrotki hymnu. Poruszyło to chyba jednego trzeźwego Rosjanina siedzącego obok nas w koszulce Lokomotiwu Moskwa, który do tej pory oglądał mecz bez emocji. Po hymnie wstał i zaczął bić nam brawo, krzyczeć „Polska, Polska!” i cisnąć Japończyków za opieszałość w grze.

My w tym czasie dopingowaliśmy w najlepsze. Byliśmy tak zajęci dopingiem, że przez ostatnie kilkanaście minut w ogóle nie patrzyłem na boisko. Dopiero po powrocie do Polski słyszę od różnych znajomych, że ostatnie minuty meczu to antyfutbol. Faktycznie, przypomniałem sobie, że część stadionu gwizdała, ale u nas w tym czasie zabawa trwała w najlepsze, tak, że nikt nie wiedział, o co chodzi z tymi gwizdami.

guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments